layout by wanilijowa | GT

sobota, 7 czerwca 2014

Rozdział 1

Rozdział pierwszy spada niczym grom z jasnego nieba! Nie spodziewał się go nikt!
Znaczy nikt poza tą garstką, która przeczytała prolog. Bo jak się przeczyta prolog, to można się domyślić, że kolejne rozdziały się pojawią. Nazwa "prolog" to sugeruje.
A w tym rozdziale nasz główny protagonista... który może nie jest znowu aż taki główny, jak to się może wydawać, ale jestem prawie pewien, że jest protagonistą.
Zapraszam więc na egzotyczne Yistico, gdzie niebo jest zielone, piasek jest niebieski, a poza obszarami miejskimi przeżyć mogą tylko najsilniejsi... bądź najszczęśliwsi!

Kameleon



Wystrzał był wręcz ogłuszająco głośny.


Zwykle ciemnozielone niebo teraz mieniło się milionem kolorów dzięki setkom fajerwerków.  Prawdopodobnie w całym Kryształowym Mieście nie było ani jednego naprawdę nie oświetlonego miejsca. Nie było w tym nic dziwnego – całe Yistico obchodziło Święto Urodzaju. Piękne święto, kiedy całe miasto albo cieszy się z tego, jaki był poprzedni rok i wszyscy śpiewają, tańczą i puszczają fajerwerki, albo w ciszy i spokoju modlą się prosząc o lepsze czasy, jeśli powodzi im się nie tak dobrze. Zeszły rok dopisał miastu pod każdym względem, więc nie było w tej chwili ani jednej uliczki, w której ktoś by nie świętował, nie wznosił toastów. Zwłaszcza w tym momencie, kiedy minęła północ i sztuczne ognie zajęły całą przestrzeń powietrzną. Czego niektórzy jeszcze zdążą pożałować.


                Człowiek, który sam siebie nazywałby „Kameleonem” (gdyby tylko mógł), żałował tego już teraz. Ze względu na tak intensywne świętowanie, odwołane zostały wszystkie loty, co oznaczało, że opuszczenie planety było praktycznie niemożliwe. Z jednej strony jest to niepocieszające, gdy właśnie ukrywasz się przed prawem i wisi nad tobą kara śmierci. Z drugiej strony… hej, przynajmniej nie jest nudno!


                Mijając kolejne uliczki kryształowego miasta starał się unikać co większych placów, obstawionych nie tylko przez świętujących, ale też przez Gwardię zapewniającą bezpieczeństwo i spokój w czasie święta. Jeśli to jest możliwe, kiedy całe miasto wygląda jak wielka dyskoteka. Dosłownie: różnokolorowe światła fajerwerków od różnokolorowych kryształów, z których zbudowane zostało całe miasto, a nawet większość ulic. Skutkiem tego był koszmar każdego epileptyka, ale miejscowa ludność nie miała z tym problemów. Mieszkając w mieście z kryształu na planecie, która ma dwa słońca, można było przywyknąć do… interesującej gry świateł.


                Aby uniknąć oczopląsu (i zbliżającego się patrolu) Kameleon wszedł w najbliższe otwarte drzwi. Znalazł za nimi jeden z tych podrzędnych pubów, gdzie na co dzień kręcą się typki dużo bardziej podejrzane niż on sam, a w dodatku ktoś zrobił wszystko, co się dało, aby wystrój kojarzył się jak najbardziej z wnętrzem statku pirackiego. Zabieg ten wydawał się mocno bezcelowy na planecie, na której nie ma ani jednego morza, ergo brak w nim typowo morskich piratów. Stojący za ladą barman miał na sobie piracką czapkę, opaskę na jednym oku i aparycję, która może sugerować, że jej posiadacz nie miałby żadnego problemu w napaści na jeden czy dwa galeony. Poza nim na sali nie było nikogo. A przynajmniej nikogo na tyle trzeźwego, aby nadawał się do czegokolwiek innego, niż zepchnięcie go ze stołka na ziemię, aby zwolnić sobie miejsce przy ladzie i zamówienia filiżanki herbaty, co też Kameleon skwapliwie uczynił.


                Ponieważ zwykle właśnie to zamawiają w zapuszczonych melinach ludzie ścigani przez Gwardię – herbatę.


                - Nazywam się Artames Tothi, tak informuję cię na wypadek, gdybyś planował spytać. – rzucił Kameleon, z góry płacąc za zamówienie.


Oczywiście podane imię i nazwisko były równie prawdziwe, co… fatamorgana: niby istnieje, ale każdy widzi ją inaczej, więc można opisać ją tylko częściowo. Kwestia imienia i nazwiska Kameleona jest dość skomplikowana, ze względu na ciążącą na nim klątwę. 


Artames (to jest osoba, która właśnie się tak przedstawiła) nie jest w stanie przedstawić się konkretnym imieniem i nazwiskiem więcej niż raz. To znaczy, że barman zna go teraz jako Artamesa, ale człowiek, który pomagał mu się dostać do pałacu usłyszał imię Diogenes, kiedy Wielki Wezyr kojarzy go pod nazwiskiem Hamadi. Z jednej strony bywa to niezwykle pomocne, kiedy się ukrywasz, ale ciężko zaskarbić sobie czyjeś zaufanie, jeśli zauważy, że każdy dostał inną wersję twojej godności. 

Żeby nie było za łatwo, to jednocześnie nie jest on w stanie odmówić przedstawienia się. Kiedy spytają go o imię – musi zdradzić kolejne. Klątwa Wielu Tożsamości nie należy więc może do najbardziej zabójczych przekleństw we wszechświecie, lecz niewątpliwie potrafi zrujnować większą część życia. W końcu nie możesz skorzystać nawet ze swojego dowodu osobistego.


            Niemniej Kameleon był optymistą i starał się tym specjalnie nie przejmować, dlatego upił łyk otrzymanej herbaty (czy też może raczej tego, co zostało formalnie nazwane herbatą, ale w smaku i konsystencji kojarzyło się raczej z rozpuszczonym kisielem) i zagadał:

            - Wiesz, jestem poszukiwany przez Gwardię za planowanie zamachu na Maharadżę, próbę zabójstwa Wielkiego Wezyra i świętokradztwo. Wyobrażasz sobie?!


Żarówka pod sufitem zamrugała, jakby zwątpiła w to, co właśnie usłyszała. A biorąc pod uwagę fakt, że zwisała bezpośrednio nad pijakiem, który leżał twarzą na stole stylizowanym na koło sterowe, na którym stał kryształowy wazon wypełniony plastikowymi rybami, to jest to całkiem spore osiągnięcie. To znaczy byłoby, gdyby żarówka miała świadomość, której oczywiście nie posiada. To tylko żarówka.

Barman za to powoli zaczął przecierać ladę ścierką, nie zwracając większej uwagi na to, co zaczął mówić jego gość.


            - Ale tak naprawdę nie jestem winien niczemu, o co mnie oskarżają! Chciałem tylko obejrzeć sobie ten ‘Klejnot Bogów’ czy jak go tam zwą, wiesz, ten co leczy ponoć absolutnie wszystko. Więc jasne, włamałem się do pałacu, ale tylko po to! A tymczasem „przypadkiem” usłyszałem jak Wezyr gada sam do siebie o zamachu stanu… Tak, najwyraźniej źli ludzie faktycznie prowadzą ze sobą monolog od czasu do czasu! A skoro tak ładnie mówił, to zanotowałem mniej więcej co i jak, bo pomyślałem, że może się przydać. No i akurat wtedy jeden ze strażników mnie zauważył. Nawet nie próbowałem uciekać, wiesz jak to jest: próbujesz wiać, to tak jakbyś wypisał sobie na czole „winny”, nie?


            Kameleon spoglądał wyczekująco, swoimi szarymi (niektórzy mówią „srebrzystymi”, ale nie znają się – są szare!) oczami, najwyraźniej faktycznie oczekując odpowiedzi. Przy okazji przypomniał sobie, że może warto byłoby w końcu zdjąć kaptur. Poza barmanem i tak nikt go nie widzi. Na ulicach musiał się ukrywać, bo jasna skóra, jak i krótkie, jasne blond włosy (niektórzy mówią „złociste”, ale to są upiększający wszystko kretyni, skoro tak mówią o włosach, które przy odpowiednim świetle wyglądają jak słoma) dość mocno wyróżniała się w okolicy, gdzie dominowała raczej ciemna karnacja i ciemne – a także według mody - długie – włosy. 


- Tak. – rzucił tylko barman, skrupulatnie zabierając się za czyszczenie kufli do piwa. To nie pierwszy raz, kiedy ktoś wpada do niego prosto z ulicy i gada jak potłuczony.


            Kameleon podniósł filiżankę i przekręcił, czekając aż gęsta ciecz powoli wypłynie z kubka.


- No właśnie! Więc pogadałem z Wezyrem, który przy okazji kazał mnie przeszukać. I klops, bo znaleźli moje notatki na temat jego planu… Zgaduję, że mogłem je spróbować chociaż schować w kieszeni, a nie trzymać w rękach cały ten czas. Tak czy inaczej Wezyr połapał się, że go zdemaskowałem ii… jesteś pewien, że to herbata?


„Ciecz” odmawiała opuszczenia filiżanki pomimo faktu, że ta była odwrócona do góry dnem. Jednak „pirat za ladą” rzucił takie spojrzenie, że Kameleon nie poruszał już więcej tego tematu. Po prostu zaczął zjadać zawartość przy pomocy łyżeczki.


- Gdzie to ja byłem? A tak. Postanowił więc stwierdzić, że ten wspaniały plan jest mój i skazać mnie na śmierć. A przy okazji, że niby próbowałem zakraść się do jego prywatnych komnat i go zamordować. Dodatkowo ponoć próbowałem ukraść ten wspaniały „Klejnot Bogów” – swoją drogą: on wcale nie działa – więc do listy moich zarzutów zostało dorzucone świętokradztwo. Kto wie co by się stało, gdyby dowiedział się, że dostałem się tam przez komnaty córki Maharadży…


Wyskrobując resztki z dna, Kameleon poważnie się zastanawiał. Nie mógł sobie pozwolić aby zostać tu zbyt długo. Nie miał już zresztą po co: „Kamień Bogów” nie miał żadnej specjalnej mocy, więc nie było mowy o tym, aby mógł ściągnąć klątwę. Próba wylotu w kosmos w obecnej sytuacji jest raczej skazana na porażkę: pomijając tutejsze fajerwerki, które same w sobie byłyby w stanie uszkodzić statek, o kapsule nie wspominając. Dodatkowo dzisiejszej nocy każdy nieautoryzowany lot będzie zestrzelony bez ostrzeżenia. Mieszkańcy Yistico bardzo poważnie traktują swoje święto i nie pozwalają go sobie przerywać.


            Powinien wyrwać się z miasta już teraz. W ogólnym zamieszaniu ciężko będzie go znaleźć, zaś gdy święto się skończy i wszystko wróci do normy, wyrwanie się może być dość ciężkie. Prawdopodobnie skończy się na pieszej wędrówce przez pustynię.


            - Tak czy inaczej, dzięki wielkie za wysłuchanie! Świetna… herbata. – nazwa ta ledwo przeszła mu przez gardło – Nigdy więcej się nie zobaczymy, ale miło było cię poznać! Do zobaczenia!


Mówiąc to rzucił zapłatę na ladę (…po raz drugi, gdyż wcześniej zapłacił z góry…), naciągnął kaptur na głowę i skierował się do wyjścia. 


            - Zapamiętaj mnie sobie! – rzucił wychodząc, nie oglądając się na barmana.

            A barman go sobie zapamiętał.


**************************************************************


Przekradnięcie się między ulicami miasta było banalnie proste. Nikt nie zwracał na niego uwagi, a większość strażników dozorowała centrum. Co oznaczało tylko, że im bliżej wyjścia z miasta, tym rzadziej wpadało się na patrole. Nawet brama główna była otwarta na oścież i pilnowana zaledwie przez dwójkę strażników. 


Dwie osoby, nawet dobrze uzbrojone nie są zbytnią przeszkodą dla kogoś władającego Energią. Kiedy strażnicy wymierzyli broń w Kameleona i kazali mu się zatrzymać, on nic sobie z tego nie robił, po prostu uśmiechnął się i szedł dalej. Po trzecim ostrzeżeniu otworzyli ogień. Wiązki energetyczne po prostu odbiły się od niego i raziły strażników. Być może ich to zabiło, Kameleon się nad tym nawet nie zastanawiał. Opuścił mury miasta i wkroczył na pustynię. Wielką, bezkresną pustynię złożoną z malutkich, niebieskich kryształków. Tych samych, które po obróbce są głównym materiałem budowlanym na Yistico, a także głównym źródłem zasilania. 


Wiele osób stwierdziłoby, że pustynia jest piękna. Niebieska pod zielonym niebem, pełna wydm, które zachęcały do sprawdzenia, co się za nimi kryje. W bardzo gorące dni kryształy miały tendencję do rozpuszczania się, przez co cała powierzchnia zdawała się dosłownie falować. Z kolei w naprawdę zimne noce, całość zlewała się ze sobą i zastygała, przypominając ogromną taflę lodu. A to wszystko tylko po to, aby w dni nie wystarczająco gorące lub nie wystarczająco zimne, wrócić do swojej piasko-podobnej postaci, gdyż nie obrobiony kryształ miał tendencję do rozdrabniania się.


Prawda jest taka, że w te gorące dni one się nie tylko rozpuszczały, ale także parowały, wypuszczając z siebie duszące chmury niebieskiego gazu. Za to w czasie chłodu, całość była gładka niczym szkło, a dużo bardziej od niego śliska, przez co poruszanie się bez odpowiedniego wyposażenia było zwyczajnie niemożliwe. Jednak przez następne dwie godziny marszu Kameleon nie myślał o żadnym z tych niebezpiecznych czynników. Myślał tylko o tym, że ma wrażenie, że wcale się od miasta nie oddala. A patrząc na horyzont, widział tylko masę przestrzeni, na której nie ma absolutnie nic ciekawego. Tylko strasznie długą drogę, którą miał do przejścia (pomijając fakt, że nie miał zielonego pojęcia, gdzie się kieruje) i brak kogokolwiek, z kim mógłby pogadać. A tak miło byłoby zrobić coś ciekawego.


Bo w gruncie rzeczy na tym polegało od dłuższego czasu jego życie. Spędzał czas na szukaniu sposobu na odczynienie klątwy i robieniu czegoś ciekawego. Szukał w życiu czegoś ekscytującego, nie przejmując się specjalnie konsekwencjami swoich czynów. Zwykle więc się pojawiał gdzieś, gdzie miał nadzieję na zdjęcie klątwy, robił zamieszanie, uciekał i wszystko zaczynało się od nowa. Teraz jest ta nudna faza.


Jednakże nagle słysząc huk i dostrzegając spadającą z nieba kapsułę, uśmiechnął się, mając nadzieję, że stanie się coś ciekawego. 
I może już nie będzie sam.



Następny rozdział pewnie już jakoś za dwa tygodnie. Może wcześniej, przy odrobinie szczęścia. Lub później, przy odrobinie pecha.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz