layout by wanilijowa | GT

sobota, 31 maja 2014

Prolog

Witaj! Kimkolwiek jesteś i z jakiegokolwiek powodu to czytasz. Jeśli jesteś tu tylko po to, aby przeczytać opowiadanie, to po prostu przeskocz od razu do tego sporego nagłówka "Spoiler" poniżej i nie zawracaj sobie głowy. Jeśli przyszedłeś tu po coś innego (i mam szczerą nadzieję, że tym czymś nie są moje pieniądze) to tak czy inaczej dojdziesz do tego nagłówka już zaraz. Ten blog jest poświęcony opowiadaniu, więc nie wiem, czego innego jeszcze możesz po nim oczekiwać. 
Jeśli jednak, podobnie jak ja, zastanawiasz się, jak tu trafiłeś i co tu właściwie robisz... To z żalem zawiadamiam, że nie mam absolutnie ŻADNEJ odpowiedzi na tego typu pytania. Polecałbym za to spędzić Ci trochę czasu na autorefleksji, jeśli faktycznie dręczą cię te zagadnienia. A jeśli postanowisz pójść za moją radą, to mam dla Ciebie jeszcze jedną radę: PRZECZYTAJ TO OPOWIADANIE.
Bo jeśli przyjmujesz ode mnie sensowną radę, to może tę mniej sensowną również przyjmiesz!

P.S. Opowiadanie jest interesujące. I będzie się działo na różnych planetach. I będą różne bronie i moce! I ratowanie świata! I personalne rozterki! I zapewne cała masa innych rzeczy, które moja chora wyobraźnia podsunie!
I może nie tylko moja. Bo po jakimś czasie mógłbym dać pewien wpływ (mam na myśli raczej duży wpływ, na większość ważniejszych kwestii) na fabułę także czytelnikom. Choć jeszcze nie wiem, jak miałoby się to odbywać. 
I nie wiem skąd wezmę czytelników ._.

Spoiler


„Panie i Panowie, chłopcy i dziewczęta! TO! JEST! TO! Dokładnie to, na co wszyscy czekaliśmy! Finał! Ostateczne starcie! Rozstrzygająca bitwa! Moment, w którym losy Turnieju ostatecznie się rozwiążą! Poznamy zwycięzcę, który odbierze Nagrodę! Niektórzy widzą w tym rozstrzygnięcie losów świata! Inni koniec wojny. Ale kiedy te dwie dumne sylwetki wychodzą na arenę, ja widzę tylko wspaniałych wojowników, którzy mają stoczyć ze sobą śmiertelny bój! Nic więcej, ponad odwagę, determinację i umiejętności! To będzie finał, który zapisze się w historii całego znanego wszechświata! I tego nieznanego też! Jesteśmy tu i teraz i…” – głosił tekst na kartce, leżącej na biurku komentatora. Jej właściciel powinien już w tej chwili z wielką ekscytacją wykrzykiwać te zdania wprost do mikrofonu.


Ale komentator nie był podekscytowany. Komentator był martwy.


Jego ciało leżało bezwładnie przy biurku, a dookoła niego rozrastała się plama świeżej krwi. Miejsce na krześle, które powinien on zajmować, zostało obsadzone przez jego zabójcę, który nogi miał położone na biurku, aby uniknąć ubrudzenia butów. W spokoju przeglądał on notatki. Nie miał powodów do pośpiechu, wiedział, że spokojnie wykona swoje zadanie. Mógł przynajmniej dowiedzieć się, co ominęło jego i resztę widowni. Komentator – jakkolwiek miał na imię – przygotowany był wyśmienicie. 


- Aż przykre, że nie miałeś okazji tego wykorzystać, stary. – rzucił zabójca, poprawiając czarne okulary.


Czarne okulary są cool, tak przynajmniej sądził. Niestety chwilowo nie było w okolicy nikogo, kto by był w stanie to dostrzec i mężczyzna doskonale o tym wiedział. Budka komentatora była ustawiona dość wysoko i to za publicznością. Aby go zobaczyć, ktoś z widowni musiałby się bezpośrednio obrócić i chcieć do niej zajrzeć. A to było niemożliwe.


Głównie dlatego, że widownia była w tej chwili pusta.


Dookoła kolistej areny było miejsca dla blisko osiemdziesięciu tysięcy osób. Powinny być tu rozkrzyczane tłumy, wpatrujące się w finałową walkę. A nie było tam ani jednej osoby.  Zabójca był całkowicie przekonany, że poza nim, na całym Koloseum Grahama, nie było ani jednej osoby. Wszyscy byli zajęci czymś zupełnie innym. 


Wszystko to było częścią planu.


To, że akurat te dwie osoby dotarły do finału, zabójstwo komentatora, pusta widownia, apokaliptyczno-czerwone niebo, awaria bariery energetycznej… No, to ostatnie było trochę przypadkowe. Niemniej trybiki planu (a konkretnie „Planu”) zadziałały perfekcyjnie i ostatecznie wszystko jest na swoim miejscu.

Dlatego właśnie zabójca powoli ściągnął nogi z biurka, ostatecznie pozwalając butom zabrudzić się w posoce i leniwie zaczął rozstawiać swój karabin snajperski. Skalibrował urządzenie celujące, wciąż udając, że mu jest w ogóle w jakikolwiek sposób potrzebne. Mógłby ustrzelić któregoś z walczących dowolną bronią dowolnego kalibru z dowolnej odległości. Ale jest coś poetyckiego w strzale w głowę oddanego ze snajperki w budce komentatora. 


Wycelował, aby sprawdzić dokładność, przy okazji przyglądając się walce.

Zabawne, że owa „walka tytanów”, to „ostateczne starcie” wyglądało dość nudno. Zapewne środek areny był najnudniejszym miejscem na całej planecie. Ot, zażarta wymiana cięć i pchnięć. Trzeba przyznać, że większość z nich była na tyle szybka, że mózg z opóźnieniem rejestrował przebieg samego starcia.  Oraz, że każdy kolejny cios miał tylko jedno zadanie – zabić. Obaj byli zdeterminowani, aby tego drugiego zabić. Żaden z nich nie próbował być finezyjny w jakikolwiek sposób, dali sobie spokój nawet z korzystaniem ze swoich mocy. Nie próbują uzyskać przewagi dzięki rozlicznym przeszkodom terenowym rozmieszczonym na piaskach areny. Będą tak po prostu walczyć – albo raczej: tłuc się -  póki któryś z nich nie popełni błędu, albo nie padną ze zmęczenia. Nie można dopuścić do tego, aby się pozabijali nawzajem. Plan (znaczy „Plan”) nie dopuszcza takiej opcji.


Mężczyzna odbezpieczył broń i spokojnie wycelował.

A potem wystrzelił.