Jeśli jednak, podobnie jak ja, zastanawiasz się, jak tu trafiłeś i co tu właściwie robisz... To z żalem zawiadamiam, że nie mam absolutnie ŻADNEJ odpowiedzi na tego typu pytania. Polecałbym za to spędzić Ci trochę czasu na autorefleksji, jeśli faktycznie dręczą cię te zagadnienia. A jeśli postanowisz pójść za moją radą, to mam dla Ciebie jeszcze jedną radę: PRZECZYTAJ TO OPOWIADANIE.
Bo jeśli przyjmujesz ode mnie sensowną radę, to może tę mniej sensowną również przyjmiesz!
P.S. Opowiadanie jest interesujące. I będzie się działo na różnych planetach. I będą różne bronie i moce! I ratowanie świata! I personalne rozterki! I zapewne cała masa innych rzeczy, które moja chora wyobraźnia podsunie!
I może nie tylko moja. Bo po jakimś czasie mógłbym dać pewien wpływ (mam na myśli raczej duży wpływ, na większość ważniejszych kwestii) na fabułę także czytelnikom. Choć jeszcze nie wiem, jak miałoby się to odbywać.
I nie wiem skąd wezmę czytelników ._.
Spoiler
„Panie i Panowie, chłopcy i dziewczęta! TO! JEST! TO!
Dokładnie to, na co wszyscy czekaliśmy! Finał! Ostateczne starcie!
Rozstrzygająca bitwa! Moment, w którym losy Turnieju ostatecznie się rozwiążą!
Poznamy zwycięzcę, który odbierze Nagrodę! Niektórzy widzą w tym
rozstrzygnięcie losów świata! Inni koniec wojny. Ale kiedy te dwie dumne
sylwetki wychodzą na arenę, ja widzę tylko wspaniałych wojowników, którzy mają
stoczyć ze sobą śmiertelny bój! Nic więcej, ponad odwagę, determinację i
umiejętności! To będzie finał, który zapisze się w historii całego znanego
wszechświata! I tego nieznanego też! Jesteśmy tu i teraz i…” – głosił tekst na
kartce, leżącej na biurku komentatora. Jej właściciel powinien już w tej chwili
z wielką ekscytacją wykrzykiwać te zdania wprost do mikrofonu.
Ale komentator nie był podekscytowany. Komentator był
martwy.
Jego ciało leżało bezwładnie przy biurku, a dookoła niego
rozrastała się plama świeżej krwi. Miejsce na krześle, które powinien on
zajmować, zostało obsadzone przez jego zabójcę, który nogi miał położone na
biurku, aby uniknąć ubrudzenia butów. W spokoju przeglądał on notatki. Nie miał
powodów do pośpiechu, wiedział, że spokojnie wykona swoje zadanie. Mógł
przynajmniej dowiedzieć się, co ominęło jego i resztę widowni. Komentator –
jakkolwiek miał na imię – przygotowany był wyśmienicie.
- Aż przykre, że nie miałeś okazji tego wykorzystać, stary.
– rzucił zabójca, poprawiając czarne okulary.
Czarne okulary są cool, tak przynajmniej sądził. Niestety
chwilowo nie było w okolicy nikogo, kto by był w stanie to dostrzec i mężczyzna
doskonale o tym wiedział. Budka komentatora była ustawiona dość wysoko i to za
publicznością. Aby go zobaczyć, ktoś z widowni musiałby się bezpośrednio
obrócić i chcieć do niej zajrzeć. A to było niemożliwe.
Głównie dlatego, że widownia była w tej chwili pusta.
Dookoła kolistej areny było miejsca dla blisko
osiemdziesięciu tysięcy osób. Powinny być tu rozkrzyczane tłumy, wpatrujące się
w finałową walkę. A nie było tam ani jednej osoby. Zabójca był całkowicie przekonany, że poza
nim, na całym Koloseum Grahama, nie było ani jednej osoby. Wszyscy byli zajęci
czymś zupełnie innym.
Wszystko to było częścią planu.
To, że akurat te dwie osoby dotarły do finału, zabójstwo komentatora,
pusta widownia, apokaliptyczno-czerwone niebo, awaria bariery energetycznej…
No, to ostatnie było trochę przypadkowe. Niemniej trybiki planu (a konkretnie „Planu”) zadziałały perfekcyjnie i
ostatecznie wszystko jest na swoim miejscu.
Dlatego właśnie zabójca powoli ściągnął nogi z biurka,
ostatecznie pozwalając butom zabrudzić się w posoce i leniwie zaczął rozstawiać
swój karabin snajperski. Skalibrował urządzenie celujące, wciąż udając, że mu
jest w ogóle w jakikolwiek sposób potrzebne. Mógłby ustrzelić któregoś z
walczących dowolną bronią dowolnego kalibru z dowolnej odległości. Ale jest coś
poetyckiego w strzale w głowę oddanego ze snajperki w budce komentatora.
Wycelował, aby sprawdzić dokładność, przy okazji
przyglądając się walce.
Zabawne, że owa „walka tytanów”, to „ostateczne starcie”
wyglądało dość nudno. Zapewne środek areny był najnudniejszym miejscem na całej
planecie. Ot, zażarta wymiana cięć i pchnięć. Trzeba przyznać, że większość z
nich była na tyle szybka, że mózg z opóźnieniem rejestrował przebieg samego
starcia. Oraz, że każdy kolejny cios
miał tylko jedno zadanie – zabić. Obaj byli zdeterminowani, aby tego drugiego
zabić. Żaden z nich nie próbował być finezyjny w jakikolwiek sposób, dali sobie
spokój nawet z korzystaniem ze swoich mocy. Nie próbują uzyskać przewagi dzięki
rozlicznym przeszkodom terenowym rozmieszczonym na piaskach areny. Będą tak po
prostu walczyć – albo raczej: tłuc się - póki któryś z nich nie popełni błędu, albo nie
padną ze zmęczenia. Nie można dopuścić do tego, aby się pozabijali nawzajem.
Plan (znaczy „Plan”) nie dopuszcza
takiej opcji.
Mężczyzna odbezpieczył broń i spokojnie wycelował.
A potem wystrzelił.